Jak nic nie robię, to zwiedzam. I odpoczywam.
Na przykład dzisiaj zaczęłam dzień od masażu na plaży. Dosłownie – na materacu, pod daszkiem, do wtóru Morza Andamańskiego.
Masaż można sobie zamówić zwykły, z olejkiem, na wybrane części ciała, tajski (z elementami akupresury) lub nie. Ostrzegano mnie co prawda przed tajskim – ale nie będąc miękką kaczuszką, wybrałam właśnie ten.
Ta cudownie pomarszczona, chudziutka starsza Tajka pokazała mi, że – z jednym wyjątkiem – każdy masaż, jaki miałam do tej pory, był po prostu głaskaniem.
Były łzy. Tyle w temacie.
Ogromnie zaintrygowały mnie reklamy warkoczyków.
A co, jeśli to też były reklamy fryzjerów …?
Kolejny punkt dnia to wyprawa na drugą stronę wyspy do Starego Miasta – urokliwej osady z jedną ulicą, na której skupiły się restauracyjki i sklepiki z pamiątkami. Każda restauracja ma mały taras nad samą wodą, z widokiem na malownicze wyspy, dosłownie wyrastające z morza pionowymi skałami. Leniwie, upalnie i na pewno bardzo bezpiecznie – Henrietta odstała swoje na parkingu z kluczykami w stacyjce. Czy może być lepszy dowód na niską przestępczość na wyspie? 🙂
Dodatkową atrakcją były klapki, które do tej pory widziałam tylko na prześmiewczych portalach – a tutaj? proszę! do wyboru, do koloru, do rozmiaru 😀
No i nareszcie miałam okazję zobaczyć warana! Ten maluch mieszka pomiędzy dwiema bardzo dobrymi restauracjami – i niespecjalnie obawia się turystów.
Wisienką na torcie dzisiejszego dnia był piękny spacer po plaży – kilka osób, kilka psów, wino i zachód słońca … Raj …
Dobranoc.