To co ty robisz, jak nic nie robisz?

Jak nic nie robię, to zwiedzam. I odpoczywam.

Na przykład dzisiaj zaczęłam dzień od masażu na plaży. Dosłownie – na materacu, pod daszkiem, do wtóru Morza Andamańskiego.

This slideshow requires JavaScript.

Masaż można sobie zamówić zwykły, z olejkiem, na wybrane części ciała, tajski (z elementami akupresury) lub nie. Ostrzegano mnie co prawda przed tajskim – ale nie będąc miękką kaczuszką, wybrałam właśnie ten.

Ta cudownie pomarszczona, chudziutka starsza Tajka pokazała mi, że – z jednym wyjątkiem – każdy masaż, jaki miałam do tej pory, był po prostu głaskaniem.

Były łzy. Tyle w temacie.

20180204_111928

Ogromnie zaintrygowały mnie reklamy warkoczyków.

20180204_111915

A co, jeśli to też były reklamy fryzjerów …?

motlagh_darien_gap_small
foto: Internet

 

Kolejny punkt dnia to wyprawa na drugą stronę wyspy do Starego Miasta – urokliwej osady z jedną ulicą, na której skupiły się restauracyjki i sklepiki z pamiątkami. Każda restauracja ma mały taras nad samą wodą, z widokiem na malownicze wyspy, dosłownie wyrastające z morza pionowymi skałami. Leniwie, upalnie i na pewno bardzo bezpiecznie – Henrietta odstała swoje na parkingu z kluczykami w stacyjce. Czy może być lepszy dowód na niską przestępczość na wyspie? 🙂

This slideshow requires JavaScript.

 

Dodatkową atrakcją były klapki, które do tej pory widziałam tylko na prześmiewczych portalach – a tutaj? proszę! do wyboru, do koloru, do rozmiaru 😀

 

No i nareszcie miałam okazję zobaczyć warana! Ten maluch mieszka pomiędzy dwiema bardzo dobrymi restauracjami – i niespecjalnie obawia się turystów.

20180204_132330

 

Wisienką na torcie dzisiejszego dnia był piękny spacer po plaży – kilka osób, kilka psów, wino i zachód słońca … Raj …

This slideshow requires JavaScript.

Dobranoc.

27624818_10156162814837276_6148700624693267144_o
foto: Lucy W.

I co ja robię tu?

W moim życiu nie ma tak, że jeżdżę na “normalne” wakacje. Leżenie plackiem i robienie niczego? Tak się nie da. Dlatego i w Tajlandii nie jestem na urlopie. Ale skoro nie urlop, to co sprawiło, że spakowałam walizki i wyruszyłam w wielogodzinną podróż na drugi koniec świata?

To “coś” nazywa się Lanta Animal Welfare i jest małą, ale wielką swoim dorobkiem, organizacją charytatywną, pomagającą psom i kotom na Koh Lancie – niewielkiej wyspie w południowo-zachodniej Tajlandii. Założona w 2005 przez niezwykłą kobietę, Norweżkę Junie Kovacs, miała przede wszystkim ograniczyć cierpienie zwierząt, mieszkających na wyspie. W tym czasie nadpopulacja psów i kotów była ogromna, a zwierzęta masowo ginęły w wypadkach, od chorób czy ran odniesionych w bójkach. Tak wielka miłośniczka zwierząt, jaką jest Junie, nie mogła przejść obojętnie obok zwierząt w potrzebie – sprzedała wszystko, co miała, wróciła na wyspę i założyła LAW.

Dziś, 13 lat później, LAW to sprawnie działająca organizacja, a Junie to ciesząca się ogromnym szacunkiem członkini lokalnej społeczności. Dzięki systematycznej sterylizacji, połączonej z edukacją, populacja psów i kotów na wyspie zmniejszyła się o około 80%  Przez cały ten czas nie odnotowano również żadnego przypadku wścieklizny, co w krajach azjatyckich jest ogromnym osiągnięciem.

LAW nie miałaby szansy zaistnieć, gdyby nie Time for Lime – wspaniała restauracja, również założona przez Junie, będąca przez długi czas bazą finansową dla LAW. Obecnie LAW dąży do samowystarczalności, rozszerza również swoje działania na okoliczne wyspy i stały ląd, prowadząc m.in. kliniki mobilne, podczas których w ciągu kilku dni sterylizowane jest nawet ponad 200 zwierząt.

LAW to schronienie dla ok. 40 psów i 50 kotów – większość z nich to psie i kocie dzieciaki, często osierocone, które tutaj dochodzą do siebie, są leczone i przygotowywane do adopcji. Większość z nich znajduje szczęśliwe domy zagranicą, głównie w Europie Zachodniej – ale o procesie adopcji będzie osobno.

W opiece nad zwierzakami ogromną rolę pełnią wolontariusze – sprzątają, karmią, kąpią, wyprowadzają na spacery, socjalizują i kochają każdego psa i kota. Przyjeżdżają z całego świata i bez słowa skargi wstają o świcie, aby nakarmić głodomory i posprzątać kenele. Weterynarze leczą nawet najbardziej drastyczne i ciężkie przypadki. Zostają czasem nawet na kilka miesięcy. Czapki z głów, bo bez nich LAW nie mogłoby funkcjonować.

This slideshow requires JavaScript.